lichess.org
Donate

Gra o szachowy tron - Rozdział 26 - Spróbujmy jeszcze raz, Bobby

Chess Personalities
Bobby zaprosił Russella Kruckmana, żeby go odwiedził w jego mieszkaniu w Brooklynie. Russel pojechał tam z Nickiem, kumplem z drużyny szachowej. Bobby mieszkał w domu na Lincoln Place, na skraju dzielnicy Bedford-Stuyvesant, gdzie przestępczość należała do najwyższych w Nowym Jorku. Russell poznał Bobby’ego dzięki ojcu, który zgadał się z panią Reginą Fischer, że ich synowie grają w szachy. Regina zapytała ojca Russela, czy nie mógłby zapytać swojego syna, czyby się nie zaprzyjaźnił z Bobbym, bo chłopak nie ma przyjaciół.

Link do książki

Russell Kruckman był studentem Uniwersytetu Columbia, grał w drużynie uniwersyteckiej i jak nie miałby słyszeć o Bobbym Fischerze, najlepszym szachiście w kraju. Za namową ojca zadzwonił do Bobby’ego i zaprosił go do ich domu w Williamsburgu. Spędzili miło trochę czasu. Potem spotkali się parę razy w klubie Marshalla i na Columbii.
Mieszkanie Bobby’ego było straszliwie niechlujne. Na podłodze leżały ubrania i inne rzeczy. Stół był uszkodzony i miał wyrwaną szufladę.
– Matka schowała przede mną pieniądze – wyjaśnił Bobby.
Przygotowywał się do turnieju w Argentynie, obok szachownicy leżało rosyjskie czasopismo, którego nazwy ani Russell, ani Nick nie umieli przeczytać.
– Większość uczestników to fuszerzy, ale będzie dwóch Rosjan, Spasski i Bronstein. Spasski grał ostatnio gambit królewski. Jak będę miał czarne, to wezmę pionka i wygram. Opracowałem wariant, który obala gambit królewski. Steinitz znalazł ten ruch.
– Zagramy? – zaproponował Russell.
– Wy grajcie.
Russell rozpoczął z Nickiem szybką partię, Bobby się odwrócił i przeglądał czasopismo.
– Nie spojrzysz? – zapytał Russell.
– Przez patrzenie na słabą grę można sobie schrzanić styl.
Pod koniec marca 1960 roku Dawid Bronstein i Borys Spasski polecieli na turniej do Argentyny. Pierwszym etapem podróży był przelot z Moskwy do Londynu. W Londynie przesiadali się na samolot do Buenos Aires. Na lotnisku Heathrow urzędnik imigracyjny usłyszawszy, że są szachistami, pochwalił się swoją znajomością rzeczy:
– W Ameryce mają Fischera!
Spasski tak się zdziwił popularnością szachów w świecie anglosaskim, że zaniemówił. Inna sprawa, że jego angielski nie był szczególnie mocny. Bronstein się domyślił, że nazwisko Fischera było jedynym szachowym nazwiskiem, jakie ten człowiek w życiu słyszał, więc siłą rzeczy uznał, że Fischer musi być najlepszym szachistą świata. Bronstein pokazał na Spasskiego i powiedział:
– Ten jest lepszy od Fischera.
– O! – zdumiał się Anglik powściągliwie.
Z Buenos Aires jechali pociągiem do Mar del Plata, gdzie odbywał się turniej. Kiedy szli peronem, z jednego z wagonów wychyliła się pociągła twarz Bobby’ego Fischera, który do nich machał. Bronstein znał Bobby’ego z turnieju międzystrefowego w Portorožu. W restauracji siedzieli przy jednym stole, trzecim współbiesiadnikiem był sędzia Harry Golombek. Ze swojej strony Fischer poznał łysinę niewysokiego Bronsteina.
Siedmiogodzinna podróż w jednym przedziale była okazją do rozmów na rozmaite tematy. Spasski z ciekawością słuchał opinii Fischera, który o wszystkim wypowiadał się jasno, bez cienia wątpliwości. Szachistom powinno się płacić tyle samo co golfistom. Wszystkie kobiety grają słabo. Homoseksualiści niszczą społeczeństwo. Żydzi opanowali banki i prasę. Najlepsi byli Morphy, Steinitz i Capablanca. Alechin grał słabo.
– Kto według ciebie wygra mecz o mistrzostwo świata? – zapytał Spasski. – Po sześciu partiach prowadzi Tal.
– Botwinnik łatwo wygra. Tal jest słaby.
– Mówią, że masz dużą bibliotekę szachową.
– Około dwustu książek. A ty?
– W moim mieszkaniu tyle by się nie zmieściło – zaśmiał się Spasski. – W klubie mamy wszystko co trzeba.
– Dostajesz stypendium od rządu?
– U nas wszyscy arcymistrzowie mają stypendium.
– Mi nikt nie płaci. Amerykańska Fundacja Szachowa daje pieniądze tylko Reshevsky’emu. Profesjonalni szachiści utrzymują się z nagród turniejowych, a nagrody są wszawe. Rząd nie łoży na szachy, milionerzy sknerzą.
– Przyjaźnisz się z kimś blisko? Masz przyjaciół poza szachami? – zapytał Bronstein.
– Nie mam. Nie potrzebuję. Przyjaciele są po to, żeby im mówić to, czego nie mówi się innym ludziom. Ja mówię wszystkim, co myślę.
– Jak spędzasz czas? Ile pracujesz nad szachami?
– Nie tak dużo. Wstaję koło jedenastej, dwunastej. Przeglądam jakąś książkę szachową albo czasopismo. Idę coś zjeść w restauracji. Nie lubię barów samoobsługowych. Lubię, jak mnie kelner obsługuje. Potem zaglądam do klubu. Pogramy w blitza, obejrzymy jakąś partię. Wieczorem idę do kina. Trochę studiuję.
Jeszcze tego samego dnia, zaraz po tym, jak się rozpakowali, Bobby wpadł do ich pokoju, żeby pożyczyć świeży numer „Biuletynu Szachowego”. Było to wydawane w małym nakładzie czasopismo przeznaczone dla radzieckiej elity szachowej, którego treść stanowił zapis setek partii z ostatnich turniejów, bez komentarza i jakiegokolwiek innego tekstu, poklasyfikowanych według debiutów.
– Najlepsze pismo na świecie – powiedział Bobby. – Jutro zwrócę.
W drugiej rundzie Spasski grał białymi z Fischerem. Na otwarcie pionkiem królewskim Bobby nie odpowiedział jak zwykle obroną sycylijską, ale też zagrał pionkiem królewskim. Spasski mógł wybrać partię hiszpańską, jednak po chwili namysłu zdecydował się na gambit królewski, którego uczył go Władimir Zak, kiedy był małym chłopcem. Miał ochotę na otwartą grę w duchu romantyków dziewiętnastego wieku. Fischer dobrze rozegrał debiut i wyrównał. Spasski poświęcił pionka za aktywizację i centralizację figur. Fischer bronił się uważnie, starając się utrzymać przewagę pionka, którego oddanie ułatwiłoby mu grę, lecz jednocześnie pozbawiło szans na zwycięstwo. Uzyskał małą przewagę, niewystarczającą do wygranej. W końcu zrobił błąd. Zapatrzony w mikroskopijną szansę na wygranie partii, dopuścił do zbyt dużej aktywności partnera. Spasski zdominował pozycję i zdobył figurę. Bobby wrócił do swojego pokoju i pół nocy płakał.
– Mówiłem temu Anglikowi, że jest pan lepszy od Fischera, Borysie Wasiliewiczu – śmiał się Bronstein, gratulując koledze zwycięstwa.
– Bobby sporo umie – powiedział Spasski. – Ale przecenia swoje możliwości i niedocenia przeciwnika. Kiedy miał trochę lepszą pozycję, grał tak, jakby miał wygraną. A w pozycji z dynamiczną równowagą szukał tylko aktywnych ruchów, zamiast uważać, żeby nie przegrać.
– Normalne dla graczy, który wychowali się na turniejach z mieszanym składem, gdzie jest paru dobrych, a resztę się łatwo ogrywa. – Bronstein tłumaczył młodszemu koledze. – To psuje styl i charakter. Pod tym względem Fischer jest trochę podobny do Tala. On powinien ze dwa razy zagrać w mistrzostwach Związku Radzieckiego. Tam nawet z ostatnimi w tabeli wygrywa się ciężko, a z pierwszą dziesiątką każdy remis jest sukcesem, a wygrana świętem. W dwa lata nauczyłby się więcej niż przez dziesięć lat grania w takich turniejach jak ten.
– On jednak robi postępy, Dawidzie Jonowiczu.
– Owszem. Jest zdolny i dużo pracuje. O wiele więcej niż mówi. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby wygrał turniej międzystrefowy. Ale w turnieju pretendentów nie ma szans. Nasi arcymistrzowie dadzą chłopcu twardą lekcję dorosłych szachów.
– I jeszcze twardszą szkołę życia! – zaśmiał się Spasski, mając w pamięci wszystko to, o czym opowiadali mu Bronstein i Tołusz.
Porażka ze Spasskim była jedyną przegraną Fischera w turnieju, z pozostałych czternastu partii jedną zremisował i trzynaście wygrał. Remis padł w partii z Bronsteinem, w której Bobby’emu udało się obronić trudną końcówkę. Spasski nie przegrał ani razu, ale wygrał jedną partię mniej niż Fischer i w rezultacie podzielili pierwsze miejsce. Bronstein był za nimi z dużą z stratą.
Rozegrany dwa miesiące później wielki turniej w Buenos Aires był dużo silniej obsadzony niż niewielki turniej w Mar del Plata. Zorganizowany dla uczczenia sto pięćdziesiątej rocznicy Rewolucji Majowej, która zapoczątkowała argentyńską wojnę o niepodległość, turniej w Buenos Aires przyciągnął wielu znanych arcymistrzów z Europy i obu Ameryk. Ze Stanów Zjednoczonych oprócz Fischera przyjechali arcymistrzowie Reshevsky, Evans i Benko. Sowietów reprezentowali Korcznoj i Tajmanow, przy czym ten pierwszy wygrał na początku roku mistrzostwa Związku Sowieckiego.
Rozgrywki toczyły się Wielkiej Auli Wydziału Medycyny Uniwersytetu Buenos Aires, pięknym budynku znajdującym się na ulicy Paraguay, przed placem Houssay w dzielnicy Recoleta.
Na konferencji prasowej Bobby Fischer powiedział, że jest najmłodszym uczestnikiem turnieju, lecz zarazem najsilniejszym i przyjechał po zwycięstwo. Reshevsky odrzekł na to, że nie ma wielkich ambicji i zgodzi się zająć przedostatnie miejsce, jeżeli Fischer będzie ostatni.
W zawodach startowało dwudziestu zawodników, organizatorzy przewidzieli osobne dni na dogrywki odłożonych partii oraz dni całkowicie wolne od gry, toteż szachowa fiesta trwała cały miesiąc. W przeddzień rozpoczęcia turnieju, po losowaniu numerów startowych, Larry Evans i Bobby Fischer poszli na spacer po San Telmo, najstarszej dzielnicy Buenos Aires, która do końca dziewiętnastego wieku stanowiła centrum miasta. Zajrzeli do paru sklepów z pamiątkami, w jednej z małych restauracji zjedli posiłek. Larry spróbował lokalnego smakołyku, pierożków nadziewanych mięsnym farszem z warzywami, zwanych empanadami. Bobby wolał befsztyk. Potem trafili na uliczny pokaz argentyńskiego tanga.
– Zobacz, Bobby. Tam stoi ładna dziewczyna. Wystartuj do niej.
Siedemnastoletni Bobby nie miał sympatii. Evans by się założył, że jeszcze nigdy nie był w łóżku z dziewczyną. Dlatego był taki dziki. Evans postanowił Bobby’ego rozdziewiczyć.
– Nie chcę.
– No, idź. Jest sama. Znasz hiszpański. Może ona rozumie po angielsku?
I Bobby poszedł.
– Dzień dobry. Jestem Bobby Fischer ze Stanów Zjednoczonych – wydukał po hiszpańsku.
– Nie rozumiem – odpowiedziała dziewczyna po angielsku. Bobby przedstawił się jeszcze raz.
– Jestem tym słynnym szachistą – dodał.
– Nigdy nie słyszałam – dziewczyna patrzyła na niego zdziwiona. Nie była Amerykanką.
– Skąd jesteś? – zapytał Bobby.
– Z Holandii.
– Z Holandii! – ucieszył się. – Znasz Maksa Euwego?
Dziewczyna potrząsnęła głową z jeszcze większym zdziwieniem.
– Nigdy nie słyszałam.
Bobby postał przy niej przez chwilę i wrócił.
Larry chciał pomóc Bobby’emu w staniu się mężczyzną, jednocześnie zamierzał utrzeć mu nosa. Szczerze mówiąc, nie przepadał za tym aroganckim pyszałkiem. Przedstawił swój plan Reshevsky’emu. Sammy pomyślał i dołożył się do przedsięwzięcia.
Evans znalazł młodą senioritę o imieniu Bonita, która za odpowiednią rekompensatę zgodziła się zapoznać Bobby’ego ze starożytną sztuką kochania. Bobby już nie spędzał nocy przy stoliku z szachami, inny mebel był w użyciu.
– Fuj, jakie ty masz brzydkie palce! – powiedziała, patrząc na jego obgryzione paznokcie.
Wyłącznie dla zabawy i bez żadnego zysku Bonita uczyła Bobby’ego tańczyć tango w nocnym lokalu.
– Masz dwie lewe nogi – zauważyła.
Równie dobrze Bobby mógłby uczyć Bonitę grać w szachy.
– Powinieneś sprawić sobie garnitur. Prawdziwy mężczyzna tak się nie nosi.
Pomogła Bobby’emu wybrać coś gustownego.
– Dopiero teraz widać, że jesteś przystojny.
Larry nabrał pewności, że wszystko idzie dobrze, kiedy Bobby przestał obgryzać paznokcie i zaczął przegrywać. Reshevsky był zadowolony. Dawno nie ubił tak dobrego interesu.
Wielki turniej w Buenos Aires zakończył się wspólnym triumfem Korcznoja i Reshevsky’ego, którzy podzielili się główną nagrodą. Bobby Fischer został daleko w tyle nie tylko za zwycięzcami, ale za wszystkimi liczącymi się arcymistrzami, Evansa i Benko nie wyłączając. Podzielił trzynaste-szesnaste miejsce, wygrał tylko trzy partie, pięć przegrał i jedenaście zremisował.
Wcale nie było pewne, czy znajdą się pieniądze na wyjazd drużyny amerykańskiej na olimpiadę szachową do Lipska w październiku 1960 roku, ponieważ Federacja Szachowa Stanów Zjednoczonych pod względem finansowym robiła bokami. Z kolei Amerykańska Fundacja Szachowa powstała wyłącznie po to, by wspomagać Samuela Reshevsky’ego, który jako zawodowy szachista miał na utrzymaniu żonę i troje dzieci. Fundację założono wtedy, kiedy Reshevsky był niekwestionowanym liderem amerykańskich szachów i chociaż sytuacja się zmieniła z nastaniem młodego Fischera, z powodu starych zażyłości cele fundacji pozostały niezmienione.
Bobby dał pokaz gry jednoczesnej w więzieniu na Riker’s Island, aby wzbudzić zainteresowanie mediów i przyciągnąć darczyńców, natomiast Regina Fischer rozpoczęła pikietę przed siedzibą Amerykańskiej Fundacji Szachowej na ulicy Broadway, domagając się pokrycia kosztów wysłania amerykańskiej reprezentacji na olimpiadę do Wschodnich Niemiec. Akcja Reginy Fischer zwróciła uwagę aktywisty społecznego Ammona Hennacy’ego, który zasugerował jej, żeby dla lepszego efektu ogłosiła strajk głodowy. Pikieta i strajk głodowy Reginy Fischer, która w dodatku powoływała się na życzliwość prezydenta Eisenhowera, wywołały jeszcze większy oddźwięk prasowy niż więzienna symultana szachowa jej syna, o wydarzeniu dwukrotnie pisała gazeta „The New York Times”.
Bobby był wściekły na matkę. Chciał rozgłosu, ale nie takiego, nie mówiąc już o jakimkolwiek długu wobec kogokolwiek, a zwłaszcza wobec niej.
– Jestem dumna z twoich osiągnięć, Bobby, ale nie możesz pogardzać ludźmi. Tobie się wydaje, że nikt ci nie jest potrzebny, ale to nieprawda. Człowiek żyje dzięki innym ludziom.
Koniec końców Amerykańska Fundacja Szachowa zgodziła się zwiększyć swój wkład finansowy w amerykańską wyprawę do Europy, zgłosili się również inni sponsorzy.
Obie gwiazdy amerykańskich szachów, zachodząca – Reshevsky i wschodząca – Fischer, żądały wystawienia ich na pierwszej szachownicy. Prezes federacji wskazał na Fischera.
– On trzeci raz wygrał mistrzostwa kraju.
– To nic nie znaczy – odpowiedział Reshevsky. – Dwa miesiące temu wygrałem wielki międzynarodowy turniej arcymistrzów w Buenos Aires. Widział pan, które miejsce zajął w nim Fischer?
– Tak, ale...
Reshevsky nie chciał słuchać i odmówił wyjazdu na olimpiadę. Młoda drużyna amerykańska zdobyła srebrny medal, nawiązując do sukcesów lat trzydziestych. Jej kapitanem był Isaac Kashdan, który zdobywał medale w tamtych dawnych czasach.
Kiedy Bobby wrócił z olimpiady, starł się z matką i była to kłótnia gwałtowniejsza niż poprzednie. Regina stała się aktywistką pokoju i członkinią Akcji Biernego Oporu.
– Pacyfiści są agentami Sowietów! Nienawidzę ich tak samo jak Żydów, komuchów i pedałów.
– Nie waż się tak mówić! Zrozumiano? Ja jestem przeciwko wojnie. Jestem za rozbrojeniem i pokojowym współistnieniem. Jestem Żydówką i socjalistką. Czy mnie też nienawidzisz?
– Jesteście wrogami Ameryki!
– Spróbujmy jeszcze raz z dobrym psychoterapeutą, Bobby – powiedziała Regina spokojnym głosem, kiedy opadły z niej emocje.
Bobby prychnął, trzasnął drzwiami i nie chciał z nią więcej rozmawiać. Regina dała za wygraną. Nie chciała walczyć z synem. Był już dorosły. Nic nie mogła poradzić.
Wyprowadziła się do przyjaciółki w Bronksie, a potem przystała na propozycję Ammona Hennacy’ego i poleciała do Kalifornii, aby przyłączyć się do Marszu dla Pokoju z San Francisco do Moskwy. Licząca osiem osób grupa pacyfistów i aktywistów antywojennych wyruszyła z placu Unii na początku grudnia 1960 roku. Regina Fischer miała czterdzieści siedem lat i była najstarszą uczestniczką marszu. Pokonywali pieszo około trzydziestu mil dziennie, rozdając po drodze ulotki orędujące za pokojem i rozbrojeniem. Towarzyszył im samochód, który wiózł ich sprzęt. Wymieniali się za kierownicą. Reakcja napotykanych w czasie marszu ludzi była różna. Jedni udzielali im gościny, inni ich przepędzali. Jedni ich popierali, inni grozili pobiciem. Większość była obojętna.
Rozmawiali po drodze o inwazji kubańskich emigrantów w Zatoce Świń, których wspomagali amerykańscy najemnicy. Inwazja została odparta przez rewolucyjne oddziały kubańskie. Wielu ludzi zginęło, wielu Amerykanów dostało się do niewoli.
– Będą musieli ich wykupić – powiedział David Rich.
– Za nasze pieniądze – dodała Regina Fischer. – To wszystko przez CIA. Niech Dulles i Cabell płacą z własnej kieszeni.
– Nie zapłacą! – zaśmiał się David. – Najwyżej stracą stanowiska. Ale tę akcję musiał zatwierdzić prezydent.
– Więc niech Kennedy płaci. Jest milionerem.
– Chcieli utworzyć na Kubie rząd tymczasowy. A ten rząd tymczasowy miał poprosić Stany Zjednoczone o pomoc wojskową w obaleniu Fidela Castro – tłumaczył David Rich, który o tym czytał. – Głupio jest atakować militarnie jakiś kraj bez pretekstu. W miejsce Castro zamierzali ponownie zainstalować Fulgencio Batistę.
– Batista był dyktatorem – zauważyła Regina Fischer. – Nasze władze go popierały, bo pozwalał amerykańskim firmom okradać lud kubański.
– Fidel Castro nie jest dyktatorem?
David Rich nie był lewicowy. Miał dziewiętnaście lat i był pacyfistą. Wierzył w pokój, wierzył w wyrzeczenie się przemocy, wierzył w to, czego nauczał Jezus Chrystus. Regina była od niego prawie trzydzieści lat starsza, mogłaby być jego matką, i nie wierzyła w Boga. A mimo to rozmawiało im się dobrze. Regina traktowała go poważnie.
– Castro ma poparcie zwykłych ludzi.
– Uważasz, że komunizm jest lepszy od kapitalizmu? Byłaś w Związku Sowieckim.
– Socjalizm jest lepszy od kapitalizmu. To, co jest w Związku Sowieckim, to nie jest socjalizm.
Dotarli do Nowego Jorku latem 1961 roku i polecieli do Londynu. Tam przyłączyła się do nich duża grupa europejskich pacyfistów. Z placu Trafalgar udali się pieszo do Portsmouth, skąd przepłynęli promem do francuskiego portu Le Havre. Kiedy prom zadokował, okazało się, że władze francuskie nie zezwalają uczestnikom marszu zejść na ląd. Kilka osób, w tym także Regina Fischer, skoczyło do wody i popłynęło do brzegu. Zostali aresztowani i wraz z resztą obrońców pokoju odesłani do Anglii. Następna próba desantu była bardziej udana. Prom z Dover przypłynął do Dunkierki w Belgii i już bez dalszych przygód Marsz dla Pokoju szedł przez Zachodnie Niemcy. We Wschodnich Niemczech i w Polsce pokojowi aktywiści nie tylko nie doznali żadnych przeszkód, ale spotkali się z poparciem i życzliwością miejscowych władz i ludności.
W październiku pacyfiści przybyli do Moskwy, gdzie biorące udział w marszu kobiety zostały przyjęte na herbatce przez panią Ninę Pietrowną Chruszczową, żonę sekretarza generalnego Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Pani Fischer, która dobrze władała językiem rosyjskim, podzieliła się z panią Chruszczową paroma wspomnieniami z jej pierwszego pobytu w Kraju Rad.